Trudne początki wzdłuż Brazylijskiego wybrzeża. Dzień 4 i 5.

Jedziemy autobusem, zatrzymujemy się na stacji Volta Redonda, Paweł mówi: „W tym mieście są dwa dworce autobusowe, bardziej opłaca nam się wysiąść na kolejnym.” Wierzę mu, bo zazwyczaj ma rację… ale nie tym razem. Autobus mija dworzec bokiem. Ostatecznie lądujemy w kolejnym mieście. I tak mieliśmy tędy przyjeżdżać, więc w zasadzie nic złego się nie stało. Wyjmujemy rowery, ładujemy sakwy, a tu flak w moim tylnym kole.. Eh. Paweł założył nowa dętkę i wreszcie ruszamy w dziką Brazylię! Hura!

Wyjechaliśmy kilka kilometrów za granice miasta.. znowu flak. Jesteśmy świadomi, że niedługo będzie ciemno… Szczęście w nieszczęściu tuż pod nosem jest jakiś państwowy skład materiałów budowlanych. Brama z prętami, mimo kolców i kłódki okazuje się możliwa do przejścia. Jesteśmy uratowani, bezpieczni za murem, między górami piachu nikt nas nie ma szansy zobaczyć. Na naprawianie dętki nie starczyłoby czasu.

Podczas przygotowywania kolacji zobaczyliśmy ogromnego świetlika! Cudownie świecił na zielono 🙂 Jeszcze widzieliśmy motyle, o niebieskich błyszczących skrzydłach. Ale nie myślcie sobie, że tutaj tylo takie ładne zwierzątka latają. Przedwczoraj pogryzły nas komary, po których ukąszeniu zostaje mała kropla krwi na ciele. Ja takich kropek miałam z 10 i bardzo się zdziwiłam. Okazało się, że to po prostu taka odmiana. Takie już są uroki dżungli.

Dzień 5

A rano okazało się, że Pawła skarpetki zaatakowała mrówka. W jaki sposób? Podziurawiła je 😀 Tzn. jest główną podejrzaną, bo była na miejscu zbrodni i miała szczypce.

A dzisiaj jeździmy po wioseczkach i szokują nas drzewa bananowe w ogródkach, bambusowe płoty, las z którego dobiega śpiew miliona ptaków i jakieś dziwne owady na drzewach, których brzmienie przypomina coś pomiędzy maszynką do golenia, a silnikiem kosiarki do trawy. Jeszcze nie odkryliśmy co to 🙂

Przy drodze trafiliśmy na sprzedaż bananów prosto z drzewa. Mają naprawdę super smak – w końcu inny niż ten który znamy. I na dodatek były tańsze niż w supermarkecie. Okazuje się, że za 1 reala można kupić więcej niż jednego banana! (Czyli 4 banany za 1 zł!)

A jeśli chodzi o drogę, to dookoła nas dziś były góry i totalnie soczysta zieleń.

Jeszcze jedno, tutaj nawet krowy są inne. Niby podobne, ale łepek mają bardziej podobny do owcy. A jeszcze są takie białe krowy, które mają garba jak wielbłąd a z przodu coś im strasznie zwisa… może ktoś wie co to za gatunek?

A nocleg dzisiaj mamy tuż nad oceanem. Pewnie jutro będzie wszystko w piasku!

Dodaj komentarz